Spędziliśmy ponad tydzień u rodziców Sylwka przed naszym wyjazdem do Włoch. Dom moich teściów to miejsce, w którym zawsze zauważam jaki zrobiłam progres w poszerzaniu swojej świadomości, a także gdzie mam dziury energetyczne do „załatania”.
Dawniej samo wyobrażenie wejścia w tę ciężką, gęstą energię sprawiało, że całe moje ciało sztywniało. Kiedy już się w niej znajdowałam, poddawałam się jej – wpadałam w złość, frustrację i osądzanie innych. Jednak kilka miesięcy temu zauważyłam ogromną zmianę, jaka we mnie zaszła. Przestałam oceniać teściów i zobaczyłam ich w zupełnie nowym świetle.
To nie była empatia ani współczucie. Spojrzałam na nich i doznałam olśnienia: Aha! To przecież nie są oni! Pod warstwą ciągłego narzekania i złości kryło się coś zupełnie innego – piękno, miękkość, troskliwość, czułość… I w tamtej chwili dogłębnie poczułam wszechobecnie panującą miłość…
Gdy to dostrzegłam, świętowałam to uczucie przez cały okres naszej wizyty.
Podczas ostatniego pobytu, mimo mojej akceptacji dla atmosfery tego domu, po czwartym dniu zaczął narastać we mnie dyskomfort – do tego stopnia, że całkowicie mnie pochłonął. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Starałam się unikać kontaktu z teściami, choć wiedziałam, że to nie oni są tego przyczyną. Byłam na siebie za to wściekła. Oceniałam się surowo: Dlaczego się tak złoszczę?! Przecież byłam już spokojna i miałam pełną akceptację!
Złość narastała we mnie z każdym dniem. Gdy tylko to sobie uświadamiałam, czułam ją w ciele i przez nią oddychałam. Mimo to z dnia na dzień byłam coraz bardziej wyczerpana. Tym razem ta dziura energetyczna była tak ogromna, że zaczęłam wmawiać sobie, że już tego wszystkiego w sobie nie ogarniam. Czułam, jakbym miała wybuchnąć, jakbym była na skraju wytrzymałości. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjechać, przekonana, że tylko w innej atmosferze będę mogła odetchnąć i powrócić do siebie.
Gdy po 15 godzinnej podróży dotarliśmy do naszego Airbnb we Włoszech byliśmy z Sylwkiem bardzo zmęczeni. Cieszyłam się jednak, że zmieniliśmy otoczenie.
Trzeciego dnia rano niespodziewanie znowu poczułam w swoim ciele narastającą złość. Wiedziałam, że ta aktywowana emocja przyjechała ze mną do Włoch. Wyszłam się przejść i kiedy wróciłam natknęłam się w drzwiach na Sylwka.
- Jestem wściekła! Czuję się jakbym zdradziła siebie u rodziców! – eksplodowałam sama jeszcze nie rozumiejąc dlaczego się tak czułam.
Sylwek mnie przytulił, po czym poszłam do pokoju i zaczęłam płakać.
Wieczorem tego samego dnia usiadłam koło Sylwka w kuchni na kanapie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy i nawet nie wiem jak to się stało, że zaczęliśmy rozmawiać o naszym pobycie u rodziców.
Nagle uderzyło mnie, że dyskomfort, który tam odczuwałam, był stłumionym głosem, który przez cały czas chciał się ze mnie wydostać. Pamiętam nawet, że bardzo często po raz pierwszy w życiu czułam przeogromne wibracje w szyi – jakby ten zduszony głos krzyczał: „Wypuść mnie! Wypuść mnie stąd!”. Mimo to nie potrafiłam tego poczuć w pełni.
Tworzenie nowych połączeń poprzez rozpuszczanie oddechem złości u rodziców nie poszło na marne, bo nagle coś we mnie kliknęło. Zrozumiałam:AHA! Przyszedł czas, żebym przestała bać się mówić! Nie wystarczy tylko czuć i akceptować. Są momenty, w których szczere wyrażenie tego, co czuję, jest niezbędne – zarówno dla mnie, jak i dla drugiej strony.
Część mnie nieświadomie obawiała się mówić, by nie zostać ocenioną. A jednak mówienie w sposób zintegrowany chciało się w końcu ze mnie wydostać – bez żadnych oczekiwań co do tego, jak zostanie przyjęte. Ta siła nie chciała już być tłamszona. Pragnęła wyjść na światło dzienne i stać się częścią mojego życia. Stąd ta złość, która w rzeczywistości okazała się podekscytowaniem do tego, żeby w końcu zacząć wyrażać siebie słowami.
To była jedna z kluczowych rozmów w naszym związku. Poczuliśmy ogromną ulgę i jeszcze głębszą więź między sobą. Gdy tylko ją zakończyliśmy (dosłownie w tej samej chwili!), rozległ się dzwonek do drzwi.
U progu stała Nilvana – około 80-letnia Włoszka, od której wynajmowaliśmy mieszkanie. Z promiennym uśmiechem na twarzy wręczyła nam w prezencie butelkę szampana i tradycyjne włoskie przekąski! Mimo że nie mówi po angielsku, a my znamy zaledwie kilka włoskich słów, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i cieszyliśmy tą chwilą.
Gdy wyszła, wypełniała nas czysta radość – jakbyśmy nagle przełączyli się na zupełnie inny kanał rzeczywistości. Nie mogliśmy wyjść z podziwu nad tym, jak precyzyjnie skonstruowany jest wszechświat. Zrozumieliśmy, że absolutnie wszystko, co nam się przydarza – każda osoba, każda sytuacja, która w nas coś porusza – ma nas jedynie obudzić i skłonić do jeszcze głębszego spojrzenia w siebie. Po to, byśmy mogli wyzwolić drzemiące w nas pokłady esencjonalnej, boskiej energii – tej samej, którą w istocie jesteśmy. Bez wyjątku!